O krętych drogach M. Salwowskiego
6 września 2006
+WSTĘP
Pisałem już tu o czci Imienia Pańskiego, o "rozwodach" i o kresach. Teraz zaś poruszę temat, który zwykł bardzo zajmować piszących tu. O drogim Panu Mirosławie Salwowskim ("Brawario" albo "Walczący z wiatrakami"), który tu pisał wiele razy, teraz zaniechał, a może i powróci, mniemam wszelako, że czytuje to wszystko. Ja go już dawno znam, jeszcze z innych miejsc. Jawne jest jego uznanie dla prawd przez Kościół święty podawanych; wie dobrze, co jest prochem i marnością, to znaczy do przemijającej postaci tego świata należy; i zna ułudę pożądliwości, i walczy z ułudą ową na, zdaje się, prorocki sposób, gdy pisuje tu i gdzie indziej. A nie dla korzyści, czy uznania to czyni, ale słodkie Oblicze Jezusa Naszego Pana ma przed oczyma i Tegoż Boskiego Nauczyciela uczniem pozostaje.
Wszelako nie z wdzięcznością i posłuszeństwem jest Pana Salwowskiego mowa wysłuchana. Jeno się go odrzekają i ci, to przed Bogiem Naszym też klękają, Imię Jego czczą i wyznają, i zdaję się, że w szczerości serca to czynią. I ja, choć mi Pan Salwowski bratem umiłowanym, chwalić go tylko nie mogę. Bo nie we wszystkich jest on cnotach tak ugruntowany, jak należy w jego kondycji, a i roztropności mu nie tak dostaje. Napiszę więc kilka drobnych artykułów dla jego obrony i oskarżenia zarazem. Dziś część pierwsza "o śmiechu i żartach", a będą jeszcze takie części: "o mowie prorockiej", "o encyklikach", "o letnich katolikach", "o chytrości" i "o porządku stworzenia".
I. O ŚMIECHU I ŻARTACH
O nierządzie zaś i wszelkiej nieczystości albo chciwości niechaj nawet mowy nie będzie wśród was, jak przystoi świętym, ani o tym, co haniebne, ani o niedorzecznym gadaniu lub nieprzyzwoitych żartach, bo to wszystko jest niestosowne. Raczej winno być wdzięczne usposobienie.
Pierwszy temat tak został obrany, gdyż ów śmiech, to jest różne żarty, docinki, ironiczne aluzje i podobne odzywki pierwsze na słowa Pana Salwowskiego padają. Nie z zaciekłości jakiejś nawet, bo widzę, że tu obyczaj taki, by lekko traktować wszelkie sprawy, tematy chętnie zmieniać i się zabawiać kojarzeniem rzeczy, jak to towarzystwo czynić zwykło. Jak więc takie usposobienie traktować? Bo nie jest dobra ta droga, którą sam Mirosław Salwowski kroczy. On bowiem do zwyczajów tutejszych się nie stosuje prawie wcale, a bierze z powagą całą wszystko, co kto bez żadnego zastanowienia pisze; czas cenny dany nam na tym łez padole traci, w próżne powtarzanie znanych rzeczy daje się wciągnąć. Wtedy celów i zadań swych zapomina, nad marnościami ślęcząc, przez to jeszcze własną osobę na pośmiewisko wydaje, co i powołaniu jego i działalności szkodzi.
Odpowiada znajomość natury ludzkiej, że śmiech i humor zdrowe i pożyteczne są. Radość Apostoł jako owoc samego Ducha Świętego wymienia. Nie można więc śmiechu i żartów potępić dla nich samych, ani się ponuractwem obnosić, co ma niby pobożności być wyrazem. Jest to błędne i pozorne, żadnego wzrostu duchowego nie daje, a do próżności, pysznienia się i uwiądu umysłu, to jest zdziwaczenia zupełnego, prowadzi. Ale śmiech nie zawsze szczerą radość oznacza, a częściej zatwardziałość serca i niepokój duszy znamionuje. To ci, co znają Zakon Boży, ale nim nie żyją, z tego wszystkiego, co prawdę jaką wyświetla, szydzą; tak sumienia swe mamią, aby je na koniec zabić zupełnie. Łatwo się u takich właściwa równowaga myśli zaburza i już z każdej rzeczy nasmiewają, powag żadnych nie znają, w ludzkich sprawach rady ni opamiętania nie szukają, tylko się pustymi drwinami zanoszą, co się też cynizmem nazywa. Puste to i żałosne, a nie wesołe.
Odróżnić więc musimy radość prawdziwą od fałszywej. Prawdziwa jest ta, co się z pokojem serca łączy i wyraża przede wszystkim łagodną miłość do stworzeń, pełną wyrozumiałości pogodę ducha. Jest to radość, która z braku złych przywiązań i wolności wewnętrznej się rodzi. Jest ona darem Bożym, o który prosić trzeba Pana Zastępów. (Choć dla dusz podążających drogą wyższej doskonałości i taka radość jest przeszkodą do zjednoczenia z Bogiem i nawet jej nie powinny pragnąć.) Nie ma prawdziwa radość pozorów drwiny ani szyderstwa. Gdy się już żartem jakim wyrazi, to nie kpiną z bliźnich, ale raczej z siebie albo z marności jakiejś. Ani się ona w piątek albo w Wielkim Poście nie okazuje, bo się ze wspominaniem Męki Naszego Pana żadnej wesołości łączyć nie godzi. Lecz w czasie sprzyjającym nie musi się dusza bać zabawy, śmiechu i żartów, byle się im z umiarem i zgodnie ze stanem życia oddawała.
Fałszywa zaś radość jest tej, co opisałem przeciwna. Musimy się gorąco modlić za takich "wesołków różnych płci obojga, bo oni opamiętania potrzebują, nie podniety. Choć ciężko im do sumienia przemówić, bo o sprawach duszy najczęściej nie chcą w ogóle mówić albo drwią z nich jak ze wszystkiego; a jeszcze i sami siebie tak pozorami omamili, że się czują normalni albo i szczęśliwi. Tymczasem tak się sobą i innymi zabawiając, płyną przed siebie, nie zważając na światła przystani prawdy, aż rozbiją się o skały własnego zakłamania. Ich śmiech się zamieni w gorzkie łzy beznadziei. Trzeba się wcześnie przed takim losem bronić. Najpierw o czystość serca zabiegając, następnie o bliźnich i usłużeniu im pamiętać, czego nigdy nie ma dosyć, nigdy się też ponad własny stan nie wywyższać, a na pomoc Boską i św. Anioła Stróża liczyć. Wtedy i stosowna równowaga usposobienia nadejdzie.
Jeszcze tu o specjalistach, to jest psychologach, psychiatrach i psychoterapeutach wspomnę. Wiedza ich i umiejętności są pożyteczne dla ludzi chorych, których obłąkanie jest prawdziwe i poważne. A teraz ludzie zamiast do Miłosierdzia Bożego się zwrócić przez sakrament Świętej Spowiedzi, zło wyznać i się zaleceniami Boskiego Lekarza przez zastępcę Jego podanymi kierować i tak się lęków, i różnych spaczeń umysłu wyzbyć; to się do medyków udają, tam majętność trwonią, lekami się zatruwają, a ulgi trwałej zaznać nie mogą. Bo medycyna duszy i sumienia nie leczy, jeno łaska Boża.
Co natomiast czynić w postępowaniu z ludźmi, gdy ci się od świadectwa godnego wymigują żartami i chichotami jakimiś? Jest to sprawa ciężka, czasem tylko natchnieniu zawdzięczać należy sąd rozważny, jak postąpić. Właśnie na takie natchnienie najbardziej liczyć trzeba. Bo tu właściwe rozwiązanie leży w pośrodku. Ani się oburzeniem swym nie unośmy (chyba że o świętości jakie idzie), ani wciągnąć się w pobłażanie dla durnoty ichniej nie dajmy. Jeśli więc dowcipy tolerujemy, zaraz je najroztropniej ku sobie samym zwróćmy, aby zawstydzić drwiny owe uprzednio mówiących. A ważną sprawę, co ją wyłożyć mamy, z całą szczerością ukażmy, ale aby była nienawykłym dla powagi umysłom znośna, jako nową i zajmującą przedstawmy. Tak Apostoł też czynił, gdy żydom i poganom Ewangelię Świętą w świetle ich własnych pragnień i myśli opisywał. A i tegoż świętego nie wszyscy słuchali. Więc i my nie lękajmy się porażki i w mówieniu prawdy nie ustawajmy, ale nie ustając też dobrych dróg prawdy głoszenia szukajmy wytrwale. A błogosławiony będzie ten trud. I na chwałę Bożą, i ludzi zbawienie.
Causa nostrae laetitiae, ora pro nobis.
TR
Pisałem już tu o czci Imienia Pańskiego, o "rozwodach" i o kresach. Teraz zaś poruszę temat, który zwykł bardzo zajmować piszących tu. O drogim Panu Mirosławie Salwowskim ("Brawario" albo "Walczący z wiatrakami"), który tu pisał wiele razy, teraz zaniechał, a może i powróci, mniemam wszelako, że czytuje to wszystko. Ja go już dawno znam, jeszcze z innych miejsc. Jawne jest jego uznanie dla prawd przez Kościół święty podawanych; wie dobrze, co jest prochem i marnością, to znaczy do przemijającej postaci tego świata należy; i zna ułudę pożądliwości, i walczy z ułudą ową na, zdaje się, prorocki sposób, gdy pisuje tu i gdzie indziej. A nie dla korzyści, czy uznania to czyni, ale słodkie Oblicze Jezusa Naszego Pana ma przed oczyma i Tegoż Boskiego Nauczyciela uczniem pozostaje.
Wszelako nie z wdzięcznością i posłuszeństwem jest Pana Salwowskiego mowa wysłuchana. Jeno się go odrzekają i ci, to przed Bogiem Naszym też klękają, Imię Jego czczą i wyznają, i zdaję się, że w szczerości serca to czynią. I ja, choć mi Pan Salwowski bratem umiłowanym, chwalić go tylko nie mogę. Bo nie we wszystkich jest on cnotach tak ugruntowany, jak należy w jego kondycji, a i roztropności mu nie tak dostaje. Napiszę więc kilka drobnych artykułów dla jego obrony i oskarżenia zarazem. Dziś część pierwsza "o śmiechu i żartach", a będą jeszcze takie części: "o mowie prorockiej", "o encyklikach", "o letnich katolikach", "o chytrości" i "o porządku stworzenia".
I. O ŚMIECHU I ŻARTACH
O nierządzie zaś i wszelkiej nieczystości albo chciwości niechaj nawet mowy nie będzie wśród was, jak przystoi świętym, ani o tym, co haniebne, ani o niedorzecznym gadaniu lub nieprzyzwoitych żartach, bo to wszystko jest niestosowne. Raczej winno być wdzięczne usposobienie.
(Ef 5,3-4)
Pierwszy temat tak został obrany, gdyż ów śmiech, to jest różne żarty, docinki, ironiczne aluzje i podobne odzywki pierwsze na słowa Pana Salwowskiego padają. Nie z zaciekłości jakiejś nawet, bo widzę, że tu obyczaj taki, by lekko traktować wszelkie sprawy, tematy chętnie zmieniać i się zabawiać kojarzeniem rzeczy, jak to towarzystwo czynić zwykło. Jak więc takie usposobienie traktować? Bo nie jest dobra ta droga, którą sam Mirosław Salwowski kroczy. On bowiem do zwyczajów tutejszych się nie stosuje prawie wcale, a bierze z powagą całą wszystko, co kto bez żadnego zastanowienia pisze; czas cenny dany nam na tym łez padole traci, w próżne powtarzanie znanych rzeczy daje się wciągnąć. Wtedy celów i zadań swych zapomina, nad marnościami ślęcząc, przez to jeszcze własną osobę na pośmiewisko wydaje, co i powołaniu jego i działalności szkodzi.
Odpowiada znajomość natury ludzkiej, że śmiech i humor zdrowe i pożyteczne są. Radość Apostoł jako owoc samego Ducha Świętego wymienia. Nie można więc śmiechu i żartów potępić dla nich samych, ani się ponuractwem obnosić, co ma niby pobożności być wyrazem. Jest to błędne i pozorne, żadnego wzrostu duchowego nie daje, a do próżności, pysznienia się i uwiądu umysłu, to jest zdziwaczenia zupełnego, prowadzi. Ale śmiech nie zawsze szczerą radość oznacza, a częściej zatwardziałość serca i niepokój duszy znamionuje. To ci, co znają Zakon Boży, ale nim nie żyją, z tego wszystkiego, co prawdę jaką wyświetla, szydzą; tak sumienia swe mamią, aby je na koniec zabić zupełnie. Łatwo się u takich właściwa równowaga myśli zaburza i już z każdej rzeczy nasmiewają, powag żadnych nie znają, w ludzkich sprawach rady ni opamiętania nie szukają, tylko się pustymi drwinami zanoszą, co się też cynizmem nazywa. Puste to i żałosne, a nie wesołe.
Odróżnić więc musimy radość prawdziwą od fałszywej. Prawdziwa jest ta, co się z pokojem serca łączy i wyraża przede wszystkim łagodną miłość do stworzeń, pełną wyrozumiałości pogodę ducha. Jest to radość, która z braku złych przywiązań i wolności wewnętrznej się rodzi. Jest ona darem Bożym, o który prosić trzeba Pana Zastępów. (Choć dla dusz podążających drogą wyższej doskonałości i taka radość jest przeszkodą do zjednoczenia z Bogiem i nawet jej nie powinny pragnąć.) Nie ma prawdziwa radość pozorów drwiny ani szyderstwa. Gdy się już żartem jakim wyrazi, to nie kpiną z bliźnich, ale raczej z siebie albo z marności jakiejś. Ani się ona w piątek albo w Wielkim Poście nie okazuje, bo się ze wspominaniem Męki Naszego Pana żadnej wesołości łączyć nie godzi. Lecz w czasie sprzyjającym nie musi się dusza bać zabawy, śmiechu i żartów, byle się im z umiarem i zgodnie ze stanem życia oddawała.
Fałszywa zaś radość jest tej, co opisałem przeciwna. Musimy się gorąco modlić za takich "wesołków różnych płci obojga, bo oni opamiętania potrzebują, nie podniety. Choć ciężko im do sumienia przemówić, bo o sprawach duszy najczęściej nie chcą w ogóle mówić albo drwią z nich jak ze wszystkiego; a jeszcze i sami siebie tak pozorami omamili, że się czują normalni albo i szczęśliwi. Tymczasem tak się sobą i innymi zabawiając, płyną przed siebie, nie zważając na światła przystani prawdy, aż rozbiją się o skały własnego zakłamania. Ich śmiech się zamieni w gorzkie łzy beznadziei. Trzeba się wcześnie przed takim losem bronić. Najpierw o czystość serca zabiegając, następnie o bliźnich i usłużeniu im pamiętać, czego nigdy nie ma dosyć, nigdy się też ponad własny stan nie wywyższać, a na pomoc Boską i św. Anioła Stróża liczyć. Wtedy i stosowna równowaga usposobienia nadejdzie.
Jeszcze tu o specjalistach, to jest psychologach, psychiatrach i psychoterapeutach wspomnę. Wiedza ich i umiejętności są pożyteczne dla ludzi chorych, których obłąkanie jest prawdziwe i poważne. A teraz ludzie zamiast do Miłosierdzia Bożego się zwrócić przez sakrament Świętej Spowiedzi, zło wyznać i się zaleceniami Boskiego Lekarza przez zastępcę Jego podanymi kierować i tak się lęków, i różnych spaczeń umysłu wyzbyć; to się do medyków udają, tam majętność trwonią, lekami się zatruwają, a ulgi trwałej zaznać nie mogą. Bo medycyna duszy i sumienia nie leczy, jeno łaska Boża.
Co natomiast czynić w postępowaniu z ludźmi, gdy ci się od świadectwa godnego wymigują żartami i chichotami jakimiś? Jest to sprawa ciężka, czasem tylko natchnieniu zawdzięczać należy sąd rozważny, jak postąpić. Właśnie na takie natchnienie najbardziej liczyć trzeba. Bo tu właściwe rozwiązanie leży w pośrodku. Ani się oburzeniem swym nie unośmy (chyba że o świętości jakie idzie), ani wciągnąć się w pobłażanie dla durnoty ichniej nie dajmy. Jeśli więc dowcipy tolerujemy, zaraz je najroztropniej ku sobie samym zwróćmy, aby zawstydzić drwiny owe uprzednio mówiących. A ważną sprawę, co ją wyłożyć mamy, z całą szczerością ukażmy, ale aby była nienawykłym dla powagi umysłom znośna, jako nową i zajmującą przedstawmy. Tak Apostoł też czynił, gdy żydom i poganom Ewangelię Świętą w świetle ich własnych pragnień i myśli opisywał. A i tegoż świętego nie wszyscy słuchali. Więc i my nie lękajmy się porażki i w mówieniu prawdy nie ustawajmy, ale nie ustając też dobrych dróg prawdy głoszenia szukajmy wytrwale. A błogosławiony będzie ten trud. I na chwałę Bożą, i ludzi zbawienie.
Causa nostrae laetitiae, ora pro nobis.
TR
<< Home